![]() |
| Marian Ż. z dziećmi i tatą |
Przyjechaliśmy do Radomia.
Rozkuli nas z kajdan i wprowadzili do więzienia na ulicy Żeromskiego. Szum, krzyk esesmanów zrobił na nas ogromne wrażenie. Drżeliśmy ze strachu co dalej będą z nami robić. Stłoczyliśmy się w ubikacji. Po chwili wpadają z krzykiem i z nahajami żeby się rozbierać do naga i ustawiać się pod ścianą z rękoma do góry. Odwrócić się do ściany i nie odwracać się. Po spisaniu danych osobistych wpędzili do cel. Ja byłem w celi 25, ojciec w 23 - cela obok komendanta Kocha.W celi już było kilku więźniów. Cele dla politycznych więźniów mieliśmy na pierwszym piętrze. W celu smród, zaduch. Nad oknami tak zwane klosze, żeby nie było światła dziennego. Esesman odczytał regulamin jaki obowiązuje w więzieniu. Kiedy wchodził esesman trzeba było stawać w szeregu na baczność głową zwróconą w kierunku esesmana. Starszy celi meldował ilu więźniów pojechało na przesłuchanie a ilu pozostało. Po apelu posiłek. Śniadanie - czarna kawa z jakichś ziół i kawałek chleba. Czy to można było nazywać chlebem? Obiad - trzy czwarte litra zupy z pastewnych buraków. Na kolację kawa i kawałek chleba, apel i cisza.
W celi było nas 25 tak, że spaliśmy na jednym boku i na komendę przekręcaliśmy się na drugi bok. Spaliśmy na podłodze. Wszy, pluskwy i pchły oraz świerzb straszliwie dokuczały gorzej od głodu jeszcze. Najgorszy był ranek. Każdego dnia kilku więźniów wywozili na gestapo na przesłuchanie. A przesłuchanie było straszne. Pobici, zmaltretowani, pokrwawieni, rzucani jak zwierzaki do celi jęczeli cały czas z bólu i w wysokiej gorączce czekali śmierci. Jednego inżyniera nazwiskiem Żółtowski tak męczyli, że przechodziło ludzkie pojęcie. Wieszali za nogi a głową dostawał do ziemi i huśtali tak, że miał jedną ranę głowie. Drugi raz wieszali za ręce wykręcone do tyłu i bili. Chcieli wydobyć tajemnicę pocisków przeciwpancernych, lecz On pomimo strasznych katorg nie zdradził tajemnicy. Trwało to tak każdego dnia oprócz niedzieli.
Wreszcie przyszła kolej na nas z ojcem. rano wyczytali i bez jedzenia zakuli w kajdanki i na klęcząco w samochodzie, tak zwanej "suce" powieźli na gestapo, na przesłuchanie. Wsadzili do piwnicy, przykuli do grzejników, aż przed południem odbyło się przesłuchanie. Wprowadzili do pokoju gdzie było trzech gestapowców i tak zwany "kozioł". Najpierw byli bardzo uprzejmi, częstowali kawą, papierosem. Wszystkiego odmówiłem. Szkoda cię jesteś młody, ładnie ubrany, powiedz wszystko co wiesz i zostaniesz zwolniony do domu. A może chcesz wstąpić do armii niemieckiej - powiedz. Odpowiedź była jedna - nie. Mamy sposób na zatwardziałych. Położyć go na kozioł, powie wszystko. Powiesili na koźle i dwóch dryblasów zaczęło mnie bić. Zaczęli od nóg aż do głowy, bili nogami od krzeseł. Skończyli i znów - mów co wiesz. Bez rezultatu. Z powrotem na kozioł i to samo bicie. Najgorsze były pierwsze uderzenia, a później już człowiek nie reagował. Za trzecim razem zemdlałem. Oblali wodą i powiedzieli - już ma chyba dosyć i zawlekli do piwnicy. Tam zobaczyłem ojca po trzech tygodniach. Też już był po przesłuchaniu. Poturbowany, ale ucieszyliśmy się, że sie spotkaliśmy. Przywieźli do więzienia - już był wieczór. Na drugi dzień wzięli Korala. Rozmawiał z Walaskiem, że on tylko czeka żeby go wzięli na przesłuchanie to go jeszcze odwiozą do domu. Wrócił zmaltretowany, poobijany. Pytam się jego czy już wróciłeś z domu? Nic się nie odezwał, tak mu dogrzali. Następnego dnia w nocy ruch się zrobił w więzieniu. Trzaskanie drzwiami, ruch po celach, sprawdzanie obecnych, wyczytywanie nazwisk. Pogłoska, że na transport do Oświęcimia. Jedni zadowoleni, że już skończą się przesłuchania, inni się bali Oświęcimia.
31.I.1995 r.
Po skompletowaniu wszystkich więźniów pozostały prawie puste cele. Kazali schodzić do piwnicy. Każdego więźnia wiązali sznurami, ręce do tyłu. Było to już wczesnym ranem. Podjechały samochody i zaczęli załadowywać. Załadunek odbywał się w ten sposób: bili bez litości i kazali skakać na skrzynię samochodu, ręce związane do tyłu więc jak można było wskoczyć. Więc bili dotąd kolbami aż utworzył się wał po którym można było wejść na samochód. Kto był młodszy szybciej wskoczył, a starsi niedołężni zostali zadeptani i wielu z nich znalazło śmierć. Po załadowaniu samochodów powieźli na stacje kolejową. Wagony bydlęce były już podstawione po wapnie. Wpędzili nas po sześćdziesięciu pięciu do każdego wagonu. Dwie trzecie zajmował żandarm z karabinem maszynowym. My zaś, jeden drugiemu siedząc w kroku ze związanymi rękoma do tyłu, musieliśmy siedzieć aż do samego wieczora, zanim dojechaliśmy do Oświęcimia. Okna wagonu były zabite deskami i kolczastym drutem. Cała trasa była obstawiona od Radomia do Oświęcimia żandarmerią z psami tak, że mowy nie było o ucieczce. Po drodze zabierali z Kielc, Częstochowy. Był bardzo duży transport. Opróżniali wszystkie więzienia.
Dzień był bardzo gorący, duszno w wagonie, nie wolno się było poruszać. Strasznie się chciało pić. Nie dawali. Załatwić sprawy fizjologiczne wzbronione. Więźniowie mdleli. Rosjanin tak prosił, tak błagał żeby się załatwić aż go poty zalewały - żandarm tylko się szyderczo uśmiechał - aż zrobił w spodnie. Za to dostał bicie. Jechał z nami doktor ze Starachowic nazwiskiem Micholec. On był upoważniony do obsługi nas w załatwianiu się. I tak wymęczeni dojechaliśmy do stacji kolejowej OŚWIĘCIM.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz